W biblioteczce mojego małego czytelnika na bieżąco przybywają nowe lektury, które bardzo cieszą synka. Pisałam Wam już kiedyś, że chciałabym zaszczepić w dziecku miłość do książek. Dlatego też staram się codziennie, co najmniej kilkanaście minut spędzić wspólnie czas z lekturami. Goście synka często przychodzą do niego w odwiedziny z książką - prezentem. Tak więc większość poniższych publikacji to dary od rodziny. Pozostałe wydania to egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa, wygrana w konkursie oraz zakup własny.
wtorek, maja 23, 2017
poniedziałek, maja 08, 2017
W oczekiwaniu na premierę...
Stali czytelnicy mojego bloga wiedzą, iż nie podążam za nowościami i nie śledzę książkowych premier. Czasami jednak zdarzają się wyjątki. 24 maja będzie miała premiera kolejnej książki wyjątkowej autorki, która podobnie jak ja jest mamą, mieszka na Śląsku i przeżyła w tyle samo wiosen. Mowa tutaj o Magdalenie Majcher i jej najnowszej książce "Matka mojej córki". Odkąd przeczytałam z zapartym tchem "Stan nie!błogosławiony" wiedziałam, że na pewno przeczytam każdą kolejną powieść, napisaną przez Magdalenę Majcher. Radości dodaje fakt, iż pod koniec roku możemy spodziewać się jeszcze jednej premiery! :)
Fragment powieści:
"Ciało Niny zareagowało instynktownie. Hormony, moi drodzy, hormony. To
właśnie one, a nie słynny instynkt macierzyński, sprawują kontrolę nad
mózgiem świeżo upieczonej matki. Kobietę, która właśnie wydała na świat
dziecko, nie interesuje absolutnie nic, poza owocem jej miłości czy też
krótkiej chwili zapomnienia. Nina, mimo że jeszcze nieopierzona i
niedoświadczona, nie była wyjątkiem. Przepadła. Zrozumiała, co miały na
myśli redaktorki czytanych w tajemnicy
przed Małgorzatą pism dla przyszłych i obecnych matek, pisząc, że po
porodzie „obezwładni cię siła miłości, jaką poczujesz do tego maleńkiego
człowieka”. W jednej krótkiej sekundzie cały wszechświat przestał się
liczyć, a uwaga Niny skoncentrowała się na tym niewielkim stworzeniu,
które właśnie wyszło z jej ciała. Cud, po prostu cud! (...)
– Ma pani córkę – stwierdziła położna beznamiętnym głosem, sprowadzając tym samym Ninę na ziemię. Dziewczyna z bólem uświadomiła sobie, że tak naprawdę to nie ona ma tę córkę.”
– Ma pani córkę – stwierdziła położna beznamiętnym głosem, sprowadzając tym samym Ninę na ziemię. Dziewczyna z bólem uświadomiła sobie, że tak naprawdę to nie ona ma tę córkę.”
Okładka oraz fragment powieści zaczerpnięte z strony na fb autorki.
czwartek, maja 04, 2017
Recenzja filmu "Po tysiąc razy dobranoc" [2013]
Produkcje skandynawskie przyzwyczaiły mnie już do tego, iż otrzymuje niewiele dialogów, ale w zamian maksymalnie dużo przekazu w zdjęciach i toczącej się akcji. Nie inaczej jest w filmie "Po tysiąc razy dobranoc" do którego stworzenia swoje pomysły i siły przekazały trzy kraje: Irlandia, Norwegia i Szwecja. Tym razem nie zaproponuję Wam thrillera tylko dramat, w którym można obserwować połączenie dwóch trudnych tematów: działania wojenne w kraju obarczonym konfliktem zbrojnym oraz walkę o rodzinę.
Rebecca spełnia się w roli fotoreportera wojennego. Bardzo lubi swoją pracę i jest jej oddana na tyle mocno, iż często ryzykuje swoje życie na rzecz wykonania niepowtarzalnych zdjęć. Uwielbia przebywać w krajach naznaczonych konfliktem. Napięcie i adrenalina napędza ją do dalszych działań. Dlaczego wykonuje takie działania? Ponieważ wierzy, iż jej fotografie
zobrazują ludziom na całym świecie tragiczne warunki życiowe oraz
zaprezentują zbrodnie wojenne i ich katastrofalne skutki. Być może
dzięki pokazaniu prawdy wojna zostanie zakończona. Pewnego dnia na własną prośbę znajduje się w samym centrum wybuchu bomby, gdzie ginie wiele niewinnych ludzi. Ona sama zaś doznaje uszczerbku na zdrowiu. Po powrocie do domu mąż Marcus prosi kobietę, aby dla dobra swoich dzieci i rodziny już więcej nie wyjeżdżała, ponieważ dzieci z jej powodu strasznie cierpią. Kobieta musi dokonać wybór: rodzina czy kariera zawodowa.
"Po tysiąc razy dobranoc" to film, gdzie emocje odbiorcy niejednokrotnie będą poddane próbie. Film wywarł na mnie tak mocne wrażenie, iż od początku do końca oglądałam go ze ściśniętym gardłem. Już na samym początku wiele wrażeń dostarczył mi obraz ubogiego kraju, gdzie prowadzone są działania wojenne, a gdzie giną niewinni ludzie. W tym wiele dzieci. Możemy oglądać kontrowersyjne rytuały dokonywane na zamachowcach - samobójcach czy warunki mieszkalne. Następnie niewiele mniejszych emocji dostarczył mi wątek walki głównej bohaterki o rodzinę. Kobieta została postawiona przed niesamowicie trudną decyzją. Musiała wybrać pomiędzy dobrem rodziny, a karierą zawodową która jest jej największą pasją. Rebecca staje się więźniem własnych myśli, dylematów, pytań i problemów. Produkcja filmowa pokazuje wewnętrzne rozdarcie kobiety, próbę usystematyzowania swoich myśli, chęć połączenia życia zawodowego i prywatnym.
Po raz pierwszy miałam okazję oglądać film z Juliette Binoche w roli głównej. Jej aktorstwo bardzo przypadło mi do gustu, ponieważ udało jej się pokazać Rebeccę jako kobietę mającą dwa oblicza. W pracy to kobieta twardo stąpająca po ziemi, ambitna i odważna, nie bojąca się żadnego ryzyka. Nie boi się wejść w centrum konfliktu, aby tylko zrobić cenne fotografie. W domu to żona i matka spokojna, cierpliwa i kochająca. Niestety jej częste nieobecności w domu sprawiają, iż jej rodzina nie darzy jej już miłością i szacunkiem jak dawniej. Następuje powolny rozpad emocjonalny - mąż przechodzi obok niej obojętnie, starsza córka natomiast nie chce się do niej przytulic. Co więcej - mówi swojej matce iż chciałaby aby umarła, ponieważ psychicznie nie może znieść już dłużej tej huśtawki emocjonalnej jaką zapewnia całej rodzinie wyjeżdżając do kraju wojennego.
Polecam gorąco "Po tysiąc razy dobranoc". To taka niepozorna produkcja filmowa, która okazuje się być prawdziwą bombą emocjonalną. Film jest przyjemny w odbiorze, zdjęcia genialne, a niektóre dialogi to prawdziwe perełki.