Lubię oglądać filmy wyszukane, które nie są masowo puszczane w sieciowych kinach. Czasami na znalezienie takiego filmu potrzebuję sporo czasu, przeszukać internet wzdłuż i wszerz. Jednakże kiedy już znajdę taką perełkę, chłonę każdą minutę filmu z ogromną przyjemnością. Tak było i tym razem. Dzisiaj piszę o mało znanym filmie, jednak chcę Was namówić na spędzenie z nim 1.5 godziny czasu.
Przeszło dwadzieścia lat temu w Gruzji miała miejsce wojna Gruzinów i Abchazów. Tak na prawdę mało kto wie o tym konflikcie wojennym, który pochłonął wiele ofiar, a Gruzińsko - Estońska produkcja filmowa stara się w sposób delikatny zasygnalizować widzowi, że takie starcie wojenne zapisało się na kartach historii. Na początku byłam negatywnie nastawiona do tego filmu, ponieważ nie byłam w nastroju na filmy o tematyce konfliktów, ale bardzo wysoka ocena na portalach sprawiła, że pomyślałam: "to musi być wyjątkowy film, skoro zasłużył sobie na tyle pochlebnych opinii Polaków".
Produkcja opowiada o dwóch Estończykach, którzy mieszkają w jednej z wyludnionych, ale jakże uroczych dolin w Abchazji. Ich głównym zajęciem jest dbanie o sad mandarynek oraz ich zbiory. Niedaleko miejsca ich przebywania odbyła się strzelanina żołnierzy Gruzińskich oraz Czeczeńskich. Ocalało tylko dwóch z nich - Czeczen oraz Gruzin, których Ivo przygarnął w swoje skromne progi. Dzięki jego pomocy oraz Margusa - jego przyjaciela, a także miejscowego lekarza, mężczyźni przeżyli. Początkowo wrogowie nie chcieli nawet na siebie patrzeć a ich głównym zajęciem było rzucanie gróźb i obelg. Z czasem okazało się, że nawet najgorszy nieprzyjaciel, może stać się serdecznym przyjacielem.
Od pierwszych scen film zaskakuje przepięknym krajobrazem okolicznych lasów i wzgórz, malowniczych plantacji mandarynek oraz kameralnej chatki i jej obejścia. Akcji jest tutaj niewiele, tak samo jak tematu konfliktu czy zbrodni. Na ekranie na próżno szukać czołgów, starć wojennych czy krwi, jednakże czuć w powietrzu zapach wojny, która rozgrywa się niedaleko miejsca akcji. Widać, iż w produkcji postanowiono kłaść nacisk na prostotę oraz detale i do nich przywiązać widza. Tytułowe mandarynki są tego najlepszym przykładem - obserwujemy ich zbiory, które potem znajdą się w koszyku, przy którym zasiądą wrogowie. Bohaterowie, którzy znaleźli się w jednym domu (dwóch Estończyków, Gruzin i Czeczen) różnią się pod wieloma względami, jednakże wojna i sytuacja w której się znaleźli sprawiła, że potrafili znaleźć wspólny język. Następnie są dialogi, których w produkcji jest sporo, jednak są bogate w treść, przemyślane i takie... trafne. Na deser całość akcji otulona jest w pięknej gruzińskiej muzyce, która spaja całość tworząc wyjątkowy nastrój.
"Mandarynki" bawią, ale również uruchamiają wiele uczuć widza. Bohaterowie których jest tutaj niewielu wodzą widza za nos oraz sprytnie rzucają humorem. Żałowałam, iż film tak szybko się zakończył, jednak po nim refleksje nad sensem działań wojennych oraz sensem podziałów ludzi (ze względu na osobowość, światopogląd, religię) macie zagwarantowane. Co więcej - postanowiłam, że od tej pory będę częściej zwracać uwagę na gruzińskie filmy!
Koniecznie muszę obejrzeć w najbliższym wolnym czasie!
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuńIntrygujące i na pewno obejrzę ! Również nie przepadam za banałami napędzanymi komerchą :P
OdpowiedzUsuńCzytałam już o tym filmie i mam w planach go obejrzeć.
OdpowiedzUsuńSłyszałam o filmie wiele dobrego. Już sam zwiastun zapada w pamięć i zachęca do obejrzenia. Jeszcze nie oglądałam Idy, naszej rodzimej produkcji, ale słyszałam że Mandarynki biją ją na głowę :)
OdpowiedzUsuńNiedawno czytałam o nim u AnnRk i już wtedy mnie zainteresował. Twoja opinia utwierdza mnie w przekonaniu, że warto go obejrzeć. Ta kameralność, nieprzeciętna fabuła, przemyślane dialogi - atuty obok których nie można przejść obojętnie.
OdpowiedzUsuńDoskonały film, w którym bez zbędnego moralizowania i patosu docieramy do sedna i zarazem puenty filmu - gdzie został pokazany bezsens wojny. I choć bohaterowie filmu doskonale rozumieją, że nie da się zatrzymać otaczającego ich konfliktu, myślę, że dochodzą do tego samego wniosku, że wojna jest nie tylko niepotrzebna, ale także nie ma najmniejszego sensu. Reżyser jednak nikogo nie poucza - po prostu snuje swoja opowieść , opowieść że to co wartościowe i dobre, zostaje zniszczone przez narodowe waśnie i snobistyczne i egoistyczne interesy przywódców Państw. Temat bardzo aktualny... w kontekście tego, co się dzieje za nasza wschodnia granicą.
OdpowiedzUsuń