"Whiplash" to udane połączenie dwóch elementów: dramatycznych losów utalentowanego muzycznie mężczyzny oraz jazzowej muzyki. Już od pierwszej sceny widz skazany jest na emocje, które z czasem rosną i powodują, że od filmu nie można oderwać wzroku. Produkcja nie bez powodu otrzymała tyle Oskarów i nagród, kiedy ogląda się go z tak wielką przyjemnością.
"Whiplash" to burzliwa historia młodego człowieka, który za wszelką cenę postanowił zostać perkusistą. Za swój cel obrał grę w najlepszym zespole renomowanej szkoły jazzowej w Nowym Yorku, której opiekunem jest znany i szanowany dyrygent. W trakcie prób muzycznych z trenera wychodzi prawdziwa bestia, która stosuje na swoich uczniach przemoc psychiczną oraz fizyczną. Spotkania w sali prób wyglądały jakby treningi wojskowe, gdzie nikt nawet nie mrugnął okiem. Andrew jako początkujący członek zespołu swoje musiał wycierpieć, jednak okrutne zachowanie nauczyciela nie zniechęciło go, a dodatkowo zmotywowało do szlifowania swojego talentu, którego był świadomy. Rezygnacja z przyjemności na rzecz godzin treningów, niezliczoną ilość potu, krwi i bólu oraz samozaparcie spowodowały, że bohater osiągnął swój wymarzony cel.
Produkcja prezentuje temat motywacji w dążeniu do zamierzonego celu. Kiedy na początku nauki w szkole został dostrzeżony przez swojego przyszłego kierownika myślał, iż drzwi kariery zawodowej stoją przed nim otworem. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy jak bardzo się myli. Główny bohater musiał przejść burzliwą drogę zanim osiągnął to, czego pragnął. Nie raz dopadł go kryzys, upadek (gubiąc po drodze swoje człowieczeństwo) czy zwątpienie w to co robi, jednak w ekspresowym tempie podnosił się i szedł dalej. Zamierzonego celu nie osiągniemy bez wysiłku, poświęcenia i determinacji. Doskonała motywacja do działania.
Muzyka jazzowa wkomponowana jest w każdy kadr filmu, ukazując jej piękno. Utwory prezentowane w filmie nie przypadły mi szczególnie do gustu, ale nie o to chodziło. Każdy kolejny pojawiający się kawałek jazzu hipnotyzował mnie, a ja z przyjemnością się w niego wsłuchiwałam. Czyste brzmienie, wyraźny każdy takt spowodowały, że po raz kolejny utwierdziłam się w tym, jak bliski jest mi ten gatunek muzyczny.
Film ma prostą fabułę i jest przewidywalny. Jednak budowanie napięcia doskonale wyszło producentom, co przedstawiają sceny pojedynku ucznia oraz nauczyciela. Teller to młody i utalentowany człowiek, dążący po trupach do celu. Muzyka jest dla niego całym światem, przez co rezygnuje nawet z spotkań z swoją dziewczyną. Czas który miałby jej poświęcić, zdecydował się spędzić z perkusją. Wiara i przekonanie o swoich zdolnościach są imponujące. Fletcher zaś to bardzo wyrazista postać nauczyciela tyrana, której sam wygląd powoduje delikatny strach. Słuch genialny, ucho wrażliwe i brak jakiejkolwiek dyskusji spowodowały, że dyrygent ma pod sobą najlepszy zespół w Nowym Yorku.
Film polecam gorąco. Jest na prawdę genialny. Swoją drogą muszę przyznać, że już dawno nie widziałam tak dobrej produkcji.
Mimo że dobra produkcja, to chyba nie dla mnie ;) nie dobrnęłabym do końca
OdpowiedzUsuńDlaczego myślisz, że nie dobrnęłabyś do końca?
UsuńRewelacyjny film, jeden z najlepszych jakie widziałam w tym roku, bardzo żałuję, że nie dostał Oscara kibicowałam mu.
OdpowiedzUsuńFaktycznie nie dostał oscara za najlepszy film, ale dostał trzy inne, na które w pełni zasłużył :)
UsuńChętnie obejrzę, skoro tak zachęcasz.
OdpowiedzUsuńJuż wcześniej czułam się zachęcona - Ty mnie jeszcze utwierdzasz w przekonaniu, że muszę ten film zobaczyć. Czuję, że nawet bardziej niż fabularnie, film zachwyci mnie aktorsko i muzycznie. A jak koniec końców będzie - mam nadzieję niedługo się przekonać.
OdpowiedzUsuń